Skip to main content

Jak ukraść… patriotę? - o języku i słowach władzy


16 czerwca 2021 roku odbyła się debata pt. „Jak ukraść… patriotę? - o języku i słowach władzy” zorganizowana przez Międzynarodowy Instytut Społeczeństwa Obywatelskiego.

W spotkaniu - w charakterze prelegentów - wzięli udział: Katarzyna Kłosińska (językoznawczyni, prof. Uniwersytetu Warszawskiego), Anna Mierzyńska (ekspertka ds. PR-u i analityczka mediów), Michał Rusinek (literaturoznawca, tłumacz, pisarz) oraz Adam Łaszyn (ekspert ds. strategii i komunikacji kryzysowej). Moderatorką debaty była Katarzyna Kasia (filozofka, tłumaczka, publicystka).

Prowadząca debatę Katarzyna Kasia na początku zwróciła się do każdego z prelegentów o przywołanie słowa, które w ich opinii w ciągu ostatnich kilku lat zmieniło znaczenie albo zostało przejęte, zaanektowane w celach politycznych, bądź zostało wykorzystane przez populistów, czy stało się podstawą do budowania jakiejś strategii informacyjnej, czy dezinformacyjnej.

Prof. Katarzyna Kłosińska powiedziała o słowie „życie”. W retoryce partii rządzącej właściwie znaczy tylko życie poczęte. Przywołała potoczną nazwę programu partii rządzącej, które brzmiało „za życiem”, z tym, że nie chodziło o życie ludzi, tylko zapobieganie dokonywania aborcji. Z podobnego kręgu jest słowo „rodzina”. Mamy do czynienia z wielkim zawężeniem znaczenia, czyli odnosi się tylko do takiej rodziny, którą sobie wyobrażają rządzący.

Te zabiegi semantyczne są wykonywane po cichu, tzn. nadawca tych tekstów umawia się sam ze sobą, że będzie używał słów w określonym znaczeniu i według niego wszyscy podzielamy jego zdanie.

Zdaniem prof. Kłosińskiej możemy też przywołać słowo „patriotyzm”. Co prawda, nie jest to sprawa ostatnich lat, bowiem już komuniści zawłaszczyli słowo „patriota”. W ich mniemaniu patriotą był ten, kto uważa, że ze Związkiem Radzieckim na czele dojdziemy do wiecznej szczęśliwości. Później to słowo było używane w kontekstach, które określa się narodowo-patriotyczne - i tak też różne ugrupowania się określały.

Anna Mierzyńska zwróciła uwagę na określenie „prawdziwy Polak”. Jest to bardzo często używane przez prawicę hasło, które ma oznaczać tyle, że prawdziwy Polak to ten, który odpowiada kreowanej oficjalnie przez władzę tożsamości polskiej. Jest to katolik, tradycjonalista, który jest przekonany, że najistotniejsza jest rola rodziny. - To jest na pewno określenie, które tak naprawdę dosyć mocno wyklucza. Można być Polakiem i jak się okazuje można być „prawdziwym Polakiem”, który jest zarazem „prawdziwym patriotą”  - mówiła.

- Od kilku lat mamy wysyp określeń nazywających rozmaite ideologie. „Ideologie” są od razu nacechowane negatywnie. Jeżeli coś jest ideologią, to jest złe. Najnowsze dotyczą pandemii, używając takiego określenia jak „apartheid sanitarny”. Ono ma odzwierciedlać poczucie dyskryminacji odczuwające przez osoby, które nie chcą się szczepić. Drugie określenie to „sanitaryzm”. Powstał nawet Zespół Parlamentarny ds. Sanitaryzmu. Ma to być taka ideologia, która polega na dążeniu do tego, żeby wszyscy byli zaszczepieni i w ogóle nie było COVID-u. Jak rozumiem Zespół Parlamentarny ds. Sanitaryzmu zamierza z tym walczyć - zauważyła analityka mediów.

Podobnie jest w przypadku określenia „ekologizm”. Według używających tego słowa, to też jest złowroga ideologia, którą należy zwalczać. Możemy również spotkać „neomarksizm”, a właściwie „neomarksizm kulturowy”. Powstają nawet słowniki antykultury. Wszystkie te określenia mają za zadanie przekonać innych do tego, że mamy wysyp złych ideologii, które niszczą polską kulturę i prawdziwych Polaków.

Według Adama Łaszyny każde wybory są o czymś. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na instrumentalnie używany język jako narzędzie. Na przykładzie zdania „LGBT to nie ludzie, to ideologia” widać to bardzo dobrze. Najpierw ten termin został wysondowany jak działa na publikę, a później został użyty już z całą stanowczością.

- W polityce ważna jest efektywność. Hejt i mowa nienawiści to nie to samo. Hejt ma trzy podstawowe cechy: jest spontaniczny, personalny i najczęściej emocjonalny. Mowa nienawiści, która jest coraz powszechniejsza w polityce, nie jest spontaniczna, za to jest wyrachowana, używa emocji i jest skierowana do grup. Efektywność takiego nadawania znaczenia słowom jest możliwa wówczas, gdy trafia na podatny grunt. I to jest najbardziej przerażające. Taka inżynieria słowna w naszym kraju trafia na bardzo podatny grunt - mówił Łaszyn.

Z kolei Michał Rusinek zauważył takie zjawisko, jak „etyzacja” - wszystkie pojęcia, słowa, które pojawiają się w przestrzeni publicznej muszą być naznaczone w sposób etyczny. Od razu muszą być dobre albo złe. Oczywiście powstaje pytanie zasadnicze, co to znaczy te dobre i dla kogo ma być to „dobro”. Po drugie, trzeba zwrócić uwagę na zjawisko „dehumanizacji”. - Oba te procesy, czyli etyzacji i dehumanizacji łączy figura retoryczna antytezy, o której piszemy w naszej książce pt. „Dobra zmiana. Czyli jak rządzić światem za pomocą słów”. Cały świat dzielimy za pomocą strategii językowych na dwie, przeciwne części. Dzielimy w dodatku bez reszty. Ci, którzy nie podzielają naszej wizji świata, lądują automatycznie po tej drugiej stronie. Z tym wiąże się również wspomniany wcześniej „prawdziwy”. Po pierwsze, od razu oddaje aspekt etyczny. A po drugie, sugeruje, po której stronie antytezy znajduje się ktoś albo coś, działania kogoś - mówił Rusinek.

- Dehumanizacja też powoduje, że nieco inaczej mamy patrzeć na scenę polityczną. Metafory sportowe, często używane przez polityków, którzy mówili o swoich przeciwnikach, zostały wyparte przez metafory wojennie, gdzie mówi się już o wrogach. Różnica jest taka, że z przeciwnikiem należy wygrać, a wroga należy zwalczyć albo zniszczyć - zauważył pisarz.

Odnosząc się do patriotyzmu, warto przywołać książkę Marcina Napiórkowskiego pt. „Turbopatriotyzm”. Autor pokazuje powrót do modelu XIX-wiecznego i narzucenie nam go jako jedynego modelu patriotycznego. A po drugie, jako swego rodzaju zawłaszczenie. Żadnej inny model patriotyzmu nie wchodzi w grę, inny od razu dostaje „minus”, wracając do etyzacji.

Z kolei moderatorka spotkania, doktor Katarzyna Kasia, zwróciła uwagę na słowo „normalność” i to, w jaki sposób to jedno słowo może wykluczać innych. Na dodatek w dyskursie publicznym pojawiało się sformułowanie „nowa normalność” i trudno stwierdzić, czym ona miałaby być.

Zadała też kolejne pytanie prelegentom o to, co można zrobić, aby słowa odzyskały właściwe sobie znaczenie. Jak mówić, aby samemu nie wpadać w głęboko wyżłobione koleiny?

Prof. Katarzyna Kłosińska powiedziała, że słowa zawsze żyją swoim życiem. Natomiast, używanie słów, które są nacechowane politycznie, ale są niedookreślone i tak naprawdę nikt nie potrafi stwierdzić, co one znaczą, prowadzi do sytuacji, gdzie każdy może powiedzieć wszystko. Czujemy się bezkarni. Jedyną konsekwencją używania takich słów jest to, że następują jeszcze większe podziały w społeczeństwie.

Anna Mierzyńska odnosząc się do wypowiedzi prof. Kłosińskiej dodała, że w ostatnim czasie dodano kolejno słowo określenia preferencji wyborczych. Zatem obecnie mamy „prawaków”, „lewaków” oraz… „libków”. Kim jest libek? Oczywiście ten, kto nie jest ani prawakiem, ani lewakiem.

Odpowiadając na pytanie Katarzyny Kasi, analityczna mediów przyznała, że sama je zadaje sobie od wielu lat. Nie jest też optymistką, co do rezultatów jakichkolwiek działań, które są prowadzone, by ostudzić emocje debaty publicznej. Według niej, dopóki nie zmieni się sposób prowadzenia polityki i kreowania przestrzeni publicznej za pomocą języka, to mamy marną szansę na zmianę w tym zakresie.

Zdaniem Adama Łaszyna w praktyce nie mamy narzędzi do przeciwstawienia się tej inżynierii słownej. Wpływ polityki jest większy niż każdego innego środowiska społecznego. Co więcej, mamy coraz większy deficyt autorytetów, które mógłby jakoś zapanować nad sytuacją albo wskazać właściwy kierunek.

Michał Rusinek stwierdził, że mamy do czynienia z sytuacją rządów populistów. - Populizm jest zawsze atrakcyjny. Zwalnia nas, obywateli, z samodzielnego myślenia, rozleniwia nas. Nie wymaga się od nas krytycznego, samodzielnego myślenie, tylko daje się gotowe diagnozy. Prof. Michał Głowiński mówił, że propaganda zaczyna się wtedy, kiedy w mediach publicznych zamiast informacji są gotowe interpretacje. Właściwie z czymś takim mamy do czynienia, więc jesteśmy rozleniwieni. Jakiekolwiek antidotum na lenistwo jest szalenie trudne. To lenistwo musi doprowadzić do jakiejś spektakularnej katastrofy, żeby obywatel nagle się obudził i powiedział „hola, coś z tym trzeba zrobić. Może trzeba wziąć sprawę swoje ręce” - mówił literaturoznawca.

Profesor Rusinek wrócić do antytezy. Zauważył, że podobnie działo się w czasach PRL-u, gdzie wszystko było czarno-białe, był podział na my-oni. W 1989 roku zaproponowano inną figurę - różnorodności. Zakładamy, że wszyscy jesteśmy różni, ale spróbujmy się dogadać. Chciano znaleźć konsensus. Należy zwrócić uwagę, że obecnie to słowo zniknęło z dyskursu publicznego, zostało zapomniane. - Spróbujmy doprowadzić do sytuacji, że coś jest wspólnym dobrem, zapominać o sporach i wypracujmy wizję Polski, świata wokół nas, w którym będzie nam się dobrze żyło. Może powinniśmy zaproponować inny język, który będzie atrakcyjny, ale nie będzie oparty na prymitywnym podziale my-oni i nie będzie podszyty retoryką wojenną. Może poczucie wspólnoty uda się w nas wykrzesać - mówił.